Dla osób jąkających się, bardzo dużym problemem jest wystąpienie publiczne. Mówić coś przed dużą grupą osób, które są skoncentrowane właśnie na twoich słowach, które patrzą wyłącznie na ciebie. Muszę przyznać, że mi to sprawia zawsze największą trudność. Chcę jednak opowiedzieć pewna historię z mojego życia, która zadała kłam tym całym obawom. Podniosłam mnie na wyżyny szczęścia i pokazała, że jednak mogę, że potrafię.
Może umieszczę to w czasie i przestrzeni, aby niezorientowany czytelnik nie musiał gubić się w zbyt wielu domysłach i niedopowiedzeniach.
Zdarzyło się to w pierwszej klasie liceum. Swój początek miało w październiku, a finał, taki z owacjami, gdzieś w grudniu…
Moja klasa miała do napisania pracę klasową ze starożytności. Cztery tematy, jeden do wyboru. Dla tych nieco starszych czytelników będzie to pewnie miła okazja to powrócenia myślami do tych pięknych i niezapomnianych czasów licealnych. Ale wracając do mojej historii… Wybrałem temat pt. „Moja Arkadia”. Napisałem tych kilka stron papieru kancelaryjnego. Oddałem nauczycielowi pracę i już – nic szczególnego.
Po kilkunastu dniach nadszedł ten moment, którego długo nie zapomnę, chociaż przykryłem to wspomnienie innymi, lepszymi. Polonistka sprawdziła nasze prace. Dostałem piątkę, bodajże z minusem. Czekało mnie w takiej sytuacji wystąpienie przed całą klasą i przeczytanie tego mojego opowiadania. To taki zwyczaj zaczerpnięty z podstawówki, który dla sporej części dzieci nie był nagrodą, a wręcz karą. W gimnazjum nie było to na szczęście rozpowszechnione, ale tutaj… Wychodzę na środek klasy i czytam.
Czytam? Chyba raczej staram się czytać. Co kilka wyrazów się zacinam, moje jąkanie jest wprost nie do zniesienia. Pisząc to, w tej chwili cały jestem czerwony ze wstydu, wiec proszę sobie wyobrazić jak wtedy musiałem się czuć. Ledwo widziałem litery, gdyż do oczu podeszły mi łzy (a może to był pot?). Każdy kolejny wyraz był dla mnie murem nie do przejścia, każdy kolejny dźwięk był raczej zniekształceniem mojego prawdziwego głosu. Trzęsące się nogi, nieregularny oddech i trudny do zmierzenia wstyd – to stale pozostaje w mojej głowie, jako świadectwo tamtych wydarzeń. Nareszcie koniec! Jeszcze jakby na pocieszenie pani polonistka powiedziała mi, że jeżeli ktoś dobrze wsłuchał się w to, co czytałem, znajdzie tam bardzo dużo mądrości. Jeżeli by to zrozumiał!
Był to jeden z najgorszych dni w moim życiu. Stało się jasne, że nie będę potrafił „normalnie” funkcjonować w tym świecie z taka wadą wymowy. Stanę się jedynie pośmiewiskiem, będącym wytykanym przez otoczenie jąkałą. Na szczęście takie myśli zaprzątały moją głowę jedynie przez kilka godzin. Nie należę do grupy ludzi, którzy pogrążają się w swoich niepowodzeniach i nie widzą dla siebie ratunku. Moje motto na tamtą chwilę: Ja wam pokażę! (inspiracją była chyba tytuł książki pani Katarzyny Grocholi).
Jestem wielkim optymistą. Nie dla mnie zamartwianie się, pogodzenie w własnym losem. Wręcz przeciwnie! Przekora to chyba mój znak rozpoznawczy wśród znajomych. Zawsze muszę coś robić wbrew otoczeniu, a i bardzo często odwrotnie niż sam tego chcę. Oczywiście wszystko w ramach zdrowego rozsądku. Może w dużym skrócie powiem jak ta moja przekora przekłada się na wadę wymowy. Bardzo często zgłaszam się do przeczytania jakiegoś fragmentu z omawianej lektury, a moja ręka wystrzeliwuje w górę, gdy tylko padnie jakieś pytanie. Zawsze chętny do zabrania głosu, do bycia aktywnym na lekcji. Wiem jednak, że przy takim czytaniu czy wypowiadaniu się zawsze gdzieś tam się zająknę. Ale czy ja mógłbym inaczej? Nie potrafię sobie wyobrazić, że ja mógłbym zamknąć się ze swoim problemem, jakim jest jąkanie się, w samym sobie. Co to, to nie! Szerzej o mojej przekorze postaram się opowiedzieć podczas przedstawiania innej historii z mojego życia.
Wracając jednak do czytania pracy klasowej i mojego stanu psychicznego po tym wydarzeniu. Wmawiałem sobie, że treści zawarte w tym opowiadaniu były mi tak bliskie, że czułem się mocno zawstydzony, aby o nich mówić. Przypuszczałem również, że filozofia mojego życia jest taka szarpana jak moja mowa, pocięta kamieniami, nieoszlifowana. Bzdura, wszystko bzdury! To były tylko marne usprawiedliwienia wady wymowy. Nie potrafiłem stanąć twarzą w twarz z tym problemem. Wcześniej naturalnie, że jakoś starałem się walczyć z jąkaniem się. Chodziłem do logopedy, wykonywałem różne ćwiczenia. Rezultaty były nawet duże, ale to jedno wydarzenie przekreśliło wszystkie inne. Wyruszyłem na wojnę!
Miałem na przygotowanie się do największej bitwy w moim życiu jakieś dwa miesiące. Skąd to wiedziałem? Wtedy będziemy pewnie pisali kolejną pracę klasową. Dostanę piątkę (ach ta moja skromność!) i znowu przyjdzie mi czytać przed całą klasą. Ale tym razem zwyciężę. Szczerze mówiąc nie pamiętam jakie w tym czasie wykonywałem ćwiczenia, bo zbyt wielu jeszcze nie znałem. Zajęcia teatralne były dla mnie jak na razie nieznanym elementem mojej przyszłości. Przygotowywałem się raczej psychicznie. W głowie huczały mi słowa niczym z tyrtejskich poematów, zagrzewające do walki. Tym razem powiedzie się! Ja wam wszystkim pokażę! Innego wyjścia nie było. Po prostu stanę ta środku klasy i przeczytam tę pracę najlepiej jak potrafię.
I nadszedł ten dzień. Będę czytał. Wojska obu armii stały już naprzeciw siebie. Już nie mogły zawrócić. Walka jest nieunikniona. Ostateczne rozstrzygnięcie. Wiedziałem, że jeżeli mi się nie uda, to przyszłości nie będzie… Pozytywne myśli latały w mojej głowie niczym ochronne czary, magiczne zaklęcia. Zacząłem czytać. Żołnierze ruszyli. Wróg ponosi straty. Czytam dalej. Żadnych strat po mojej stronie. Kolejny akapit… Już to wiedziałem: przeciwnik rozgromiony! Mój głos był inny. Znikło to zdenerwowanie, które towarzyszyło mi jeszcze dwa miesiące temu. Z gardła wydobywał się dźwięk pełen siły. Modelowałem go, zmieniałem w odpowiednich miejscach. Stałem się aktorem, który mówi właśnie swoja kwestię. To wtedy odkryłem, że grając jakąś postać wcale się nie jąkam. Bo staję się kimś innym.
Zacząłem czytać na temat lektury „Don Kichot”. Wspominałem o jego energii, o tej walce z wiatrakami. My też musimy walczyć, chociaż innym się wydaje, że to bezsensowne i na pewno nam się to nie uda. Patrzyłem się jednocześnie na koleżankę, z którą o takim właśnie optymizmie kilka dni wcześniej rozmawiałem. Promieniał ze szczęścia. Ja również. Skończyłem czytać. Przez klasę przeszła fala oklasków. Był to podziw dla słów, które przeczytałem, ale i chyba dla mnie. Docenili tę walkę z moją wadą wymowy. Widzieli ile serca włożyłem w to czytanie, tego po prostu nie dało się nie zauważyć. Latałem ze szczęścia. Pokazałem i sobie i światu, że mogę, że potrafię.
Jedna z przyczyn jąkania znajduje się w naszej psychice. Trzeba się tylko odblokować. Wiem, że to nie jest łatwe, a słowo „tylko” wręcz powinno zostać wyrzucone. Nikt nie posiada magicznej różdżki, za dotknięciem której będziemy mówili płynnie. Czy jednak właśnie przez to mamy się poddawać? Oczywiście, że później znowu zacząłem się jąkać, a efekt tej mobilizacji nie był zbyt długi. Jakieś drzwi w moim umyśle zostały natomiast otwarte. Zrobiłem krok do przodu. To wydarzenie pokazuje mi zawsze, że jednak warto… I znowu mam siły!